Jest kilku Bohaterów Ukrainy, którzy otrzymali najwyższą nagrodę właśnie za bitwy pod Chersoniem w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji. Jednym z nich jest Dmytro Dozirchy. Historia wyczynu dowódcy kompanii czołgów 59. oddzielnej brygady piechoty zmotoryzowanej im. Jakowa Handziuka. 24 lutego Dmytro wraz z 33 czołgistami swojej kompanii spotkał się z desantem wroga. Rosjanie wylądowali na moście na Dnieprze. W rezultacie cała 59 brygada została otoczona. A Dmytro poprowadził swoją firmę do przełomu. W bitwach pod Chersoniem kompania Dozirchy pokonała Rosjan. Umożliwiło to wycofanie całej brygady z otoczenia. Za to Dmytro Dozirchy otrzymał „Złotą Gwiazdę”. Chłopiec pamiętał ten dzień — 24 lutego — i swoje pierwsze doświadczenie bojowe niemal w każdym szczególe. Bohater Ukrainy opowiedział dziennikarzom hromadzkim swoją historię o obronie Chersonia. ua: „Niedaleko nas trafiła jednostka wojskowa. W lutym przeszliśmy szkolenie na poligonie Szyrokij Łan (położony w obwodzie Mikołajowskim, 90 km od Chersonia — przyp. red.). Około 19 lutego wszyscy byliśmy pilnie przeniesiony w rejon chersoński do Oleszkiwskiego Piskiego. Tam zaczęły się przygotowania: załadowano amunicję, zatankowano paliwo, przygotowano same maszyny (mamy na myśli czołgi — przyp. red.) I w ciągu dnia moja firma została przeniesiona do Zaliznyj Port i Lazurne (wypoczynkowe wioski nad Morzem Czarnym — przyp. red.). Kiedyś jako dziecko odpoczywałem w Żelaznym Porcie. Teraz mieliśmy zadanie: zapobiec desantowi desantu. Do ostatniej chwili nie wierzyłem, że Rosja wystrzeli inwazja na dużą skalę. Pomyślałem, że gdzieś w Donbasie może dojść do eskalacji.

23-go zakończyliśmy naprawę samochodów, usunęliśmy niedociągnięcia, więc poszliśmy spać około pierwszej w nocy. I już gdzieś o piątej poinformowano mnie przez radio, że słyszeli lot nieznanych obiektów, podobnych do silników odrzutowych. Początkowo myśleli, że to jakiś samolot. Ale potem usłyszeliśmy wybuchy: niedaleko nas trafiła jednostka wojskowa. Natychmiast podniosłem alarm, wszyscy wsiedli do swoich samochodów i czekali na instrukcje. Był ze mną zastępca dowódcy batalionu czołgów Tereletsky. Wydał polecenie udania się do poczekalni. I około 6 rano poszliśmy do poczekalni koło Lazurnego. W tamtym czasie nie byliśmy jeszcze świadomi inwazji na dużą skalę. Byli daleko od swoich głównych jednostek — około 70 km, w takich miejscach, gdzie nie było internetu, połączenie było ledwo przerywane. Zadzwoniłem do swojego dowódcy, zdałem relację z ogólnej sytuacji i polecono mi jak najszybciej przenieść się w rejon Nowej Kachowki (ponad 90 km w linii prostej — przyp. red.). Zebrałem wszystkich moich dowódców, wyjaśniłem, że to już nie jest ćwiczenie szkoleniowe i zarządziłem poinformowanie całego personelu. W tym czasie w mojej firmie było wiele osób bez doświadczenia bojowego. Tylko trzech myśliwców z 34. Dywizji uczestniczyło bezpośrednio w bitwach w latach 2014-2015. Wszyscy pozostali to głównie młodzi ludzie w wieku od 20 do 35 lat. Wydałem polecenie, aby nie gromadzić ruchu na trasie, bo samoloty wroga już działały – słyszeliśmy, ale nie widzieliśmy. Powiedział też, że w przypadku kolizji z wrogiem otwórz ogień na obrażenia. Przyjrzałem się uważnie i zdecydowanie nie był nasz w kabinie. Około godziny 11 spotkaliśmy wroga w rejonie Holaja Prystan. «KrAZ» zmierzał w naszym kierunku. Na początku wzięliśmy je za swoje, przywitaliśmy się. A potem przyjrzałem się uważnie i zdecydowanie nie był nasz w kabinie. Poszli do lasu, tam się pospieszyli. Próbowaliśmy je zniszczyć, ale zniknęły. A już niedługo w rejonie tej samej Golaji Prystan nad naszymi czołgami przelatywały samoloty wroga – ok. 5 śmigłowców Ka-52 (te śmigłowce mogą trafić w pojazdy opancerzone – przyp. red.) i ok. 10-15 śmigłowców spadochroniarzy. Postanowiłem nie strzelać do nich, żeby nie prowokować. Zamiast tego poprowadził swoją kolumnę w gęsty las. Helikoptery ruszyły w kierunku Chersoniu. Poszliśmy przez las na Oleszki. Tam już nie można było zrozumieć. Część oddziałów jechała z Radenska, my kontynuowaliśmy ruch w kierunku Kachowki. Poprowadziłem kolumnę za sobą i zobaczyłem, jak wszyscy odchodzą z tej strony. Myśli zaczęły pędzić: gdziekolwiek jedziesz, wszyscy stamtąd uciekają, a ty tam zmierzasz.

Zanim dotarłem do oddalonej o 20 kilometrów Nowej Kachowki, otrzymałem telefon od dowódcy mojej jednostki wojskowej. Dowiedział się, że wróg był już w osadzie, zajął most, zablokował wyjście i nie puścił naszych sił — zaczął niszczyć. Polecenie przebicia się do Chersoniu. Dowódca postanowił przebić się do Chersoniu. Od dowódcy jednostki wojskowej otrzymałem polecenie, aby ruszyć w kierunku mostu Oleszkiw, wejść w interakcję z piechotą, zniszczyć wroga, odblokować most i zająć jego obronę, aby zapewnić wyjście jednostki wojskowej z okrążenia. Kiedy przyjechaliśmy do Oleszki, było już dużo transportu cywilnego, stacje benzynowe były zablokowane przez samochody. Wszyscy próbowali wyjechać w kierunku Chersoniu, ale zostali ostrzelani i zwolniono bardzo niewiele cywilnych pojazdów. W tym czasie most antonowski (przeprawa przez Dniepr na obrzeżach Chersoniu — przyp. red.) został zablokowany przez rosyjskich spadochroniarzy. W naszych samochodach zostało mało paliwa. Dostałem rozkaz odblokowania mostu i podjęcia obrony, a potem trzeba było coś załatwić z zatankowaniem.Jest jeszcze jeden przed mostem Antoniv — po drugiej stronie rzeki Konka. Było na nim dużo ludzi — personel w cywilnych ubraniach. Na początku było wrażenie, że to nasi ludzie, w żaden sposób nie reagowali na sprzęt. Nie podjąłem wtedy decyzji o strzelaniu do nich. Ale polecił: na wypadek agresji z ich strony, żeby ich zniszczyć (byli przecież Rosjanami — przyp. red.). Zaczęliśmy posuwać się czołgami pod mostem. Mój samochód ruszył pierwszy, za nim pierwszy pluton, drugi, trzeci. Mój czołg wjechał na most, minęliśmy już ponad połowę przeprawy i byliśmy zaskoczeni, że nic się nie dzieje. Zapytałem mojego strzelca Ilyę Kucherenko, czy działo czołgu jest załadowane, i wydałem polecenie, aby być w pogotowiu: jak tylko wróg zostanie odkryty, sam otworzyć ogień. A potem coś leci w zbiorniku — taki ostry cios. Na początku myślałem, że to Ilya strzelała. Po uderzeniu w uszach rozległo się bardzo silne dzwonienie, a z wnętrza wieży wylała się na nas biała farba. Ilya odpowiedział, że nie strzelał. A potem już zaczęliśmy pracować nad wszystkimi błyskami, które widzieliśmy, niszcząc wroga. Trafienia przyjęliśmy na siebie: było jasne, skąd wychodzą wyjścia, a moje dwa plutony niszczą wroga. Berety i kurtki rozlatują się po strzale. To było chyba najtrudniejsze – pierwsze strzały.

Widząc, że wszystko jest w porządku, że to ci sami ludzie co my, berety i kurtki też rozlatują się po strzale, zaczęli je niszczyć i ruszać dalej. Zniszczyliśmy zaprawę pod mostem. Była tam już wdrożona stacja komunikacyjna. A na mostku było jeszcze 30-40 osób z bronią przeciwpancerną — RPG-7B i ppk. Oznacza to, że już na nas czekali. Zablokowali Nową Kachowkę i czekali na odejście całej brygady w tym kierunku. Odbiliśmy most i podjęliśmy obronę. Zgłosiłem dowódcy, że wszystko zostało zakończone. I zapytał o most — czy to Antoniwski. I nie jestem tubylcem, nie rozumiałem tych mostów. Cóż, minąłem most — prawdopodobnie Antoniwskiego. I wtedy przypomniałem sobie: jadąc własnym pojazdem na poligon (od strony Chersoniu — przyp. red.), najpierw przejechałem długi most, a potem krótki z policyjnym punktem kontrolnym — to ten, którego odbiliśmy . I zrozumiałem, że mamy rozkaz odbić ten długi most. Trwają aktywne walki o odblokowanie mostu, a ludzie są jak w jakimś filmie w pierwszym rzędzie na 5D. Większym szokiem było dla mnie zachowanie cywilów. Czołg przejeżdża przez most, strzelając do celów wroga, a samochód jest w drodze: ludzie trąbią, migają, machają rękami, filmują telefonami. Jechała ciężarówka, wróg strzelał, być może celując w nasz czołg, ale trafił w ciężarówkę. A tutaj już się pali, a ludzie wciąż idą, filmując wszystko na swoich telefonach. I to był dla mnie szok: trwa walka o odblokowanie mostu, a ludzie są jak w jakimś filmie w pierwszym rzędzie na 5D. Wtrącali się też cywile. Wyraźnie widzieliśmy, że nieprzyjaciel operuje środkami przeciwpancernymi zza samochodów. Na początku nie mogliśmy strzelać. Ale kiedy zobaczyli te wyjścia w naszym kierunku, otworzyli ogień do samochodów. Kiedy zajęliśmy pierwszy most, podjechał cywil «Zhygul». Wyszły z niego trzy osoby w cywilnych ubraniach, tylko wojskowe spodnie.

Zatrzymali się około stu metrów od naszego najdalszego samochodu. I strzelili czołgowi w „tyłek” z RPG. Wszyscy wiedzą, że tył czołgu jest najbardziej wrażliwy. Na samochodzie była beczka oleju, w którą uderzył granat. Beczka została przebita, olej wylał się, zapalił się — pierwsza transmisja zaczęła się palić. I w tym momencie wieża wystrzeliła w kierunku strzelca-operatora. Pokryty ogniem samochód przejechał 150 metrów, po czym zginął. To była moja pierwsza strata. A kierowca-mechanik Vasya Chernobaj zdołał uciec. Wieża się zacięła, armaty nie dało się podnieść, wciskał ją mechanik. A potem ten obraz: samochód pogrążony w ogniu odjechał 150 metrów od pozostałych, żeby uniknąć detonacji, a już tam próbuje skręcić w prawo i lewo, żeby wieża choć trochę się przesunęła. Jak tylko to się stało, Wasia i dowódca wysiedli z samochodu. Dowódca otrzymał rany odłamkami w plecy i klatkę piersiową. Próbowali otworzyć włazy, żeby złapać strzelca, przynajmniej jego ciało, ale samochód płonął coraz bardziej. I nie mieli czasu. Odsunęli się od niego 60 metrów i ten samochód eksplodował — detonacja amunicji. Po raz pierwszy widzę rozlatujący się zbiornik z częściami zamiennymi. To było najgorsze. Pierwsza strata jest najbardziej bolesna. Po rozmowie z dowódcą około godziny pierwszej po południu, kiedy stało się jasne, że musimy iść dalej na most Antoniw, zebrałem dowódców plutonów. A potem przeleciały nad nami samoloty wroga — trzy «Sushki». Widać, że wszyscy weszli, włazy były zamknięte. Dwa «Suszki» wróciły i zrzuciły dwie bomby lotnicze na policyjny punkt kontrolny. Nie wiem, czy się mylili, czy też się w ten sposób przestraszyli. Ale bomby nie uderzyły w most — poleciały 5 metrów dalej, spadły na zbocze i stoczyły się w bagno. I eksplodowały tam w kilka sekund. Wygląda na to, że ktoś tak dobrze cię zabrał i zmusił do tego policyjnego punktu kontrolnego. Wszyscy zostali wtedy złapani. Ogólnie w uszach był taki hałas, że kapcie były pełne. A ziemia wyrosła z bagna — głupio czarno-czarna i zaczęła spadać. Wydaje się, że dwa lub trzy KamAZy podniosły ziemię i po prostu zrzuciły ją na ciebie. Chłopaki, przejdźmy do mostu Antoniwskiego! Wstałem, otrząsnąłem się, spojrzałem. Mówię: nie, chłopaki, zabierzmy stąd samochody, chodźmy wykonać zadanie na moście Antoniwskim. Na podejściu do niego (odległość między obydwoma skrzyżowaniami to około 2 km — przyp. red.) znowu mój samochód jedzie pierwszy. Na Most Antoniwski wchodzimy około godziny 14.00. I tu zaczynają się „fajerwerki”. Na lewo za mostem jest Chersoń, a na prawo majątki wiejskie (w rzeczywistości zarówno na lewo, jak i na prawo od mostu jest wieś Antoniwka, po lewej stronie przechodzi w Chersoń — przyp. red.). I z tych dwóch kierunków zaczęli do nas strzelać, trafiając w samochody krzyżowym ogniem.

Nasza kompania czołgów maszerowała w kolumnie na dystansie 80-100 metrów. I strzelali do prawie każdego samochodu. Wydałem rozkaz otwarcia ognia do wykrytych celów. Ale szliśmy po moście, a wróg był bardzo nisko, a my nie mieliśmy wystarczającego kąta, aby opuścić działo i zniszczyć cele. Dotarliśmy gdzieś pośrodku mostu i zobaczyliśmy, że za nim, za stacją benzynową na wysokości, stoi ich armata. I wyraźnie widzieli personel w pobliżu tej armaty. Oddaliśmy strzał, działo nie trafiło, ale personel przed nim uciekł. Ruszyli dalej i znaleźli się na drodze ze wzgórzami po obu stronach. Na wyżynach byli też pracownicy Federacji Rosyjskiej i zaczęli strzelać z bliskiej odległości z RPK, które nie mogły nic zrobić czołgowi. Otworzyliśmy już włazy za pomocą NSVT, strzelaliśmy i niszczyliśmy wroga zwykłą bronią automatyczną. Już za mostem nasze samochody zaczęły się zatrzymywać — kończyło nam się paliwo. Mechanicy byli już napompowani ręczną pompką do podnoszenia samochodów. Za nami przez most przeszły jeszcze trzy BMP i dwa BRDM. To nasza piechota, która miała razem z nami uwolnić mosty. I okazało się, że wypuściłem czołgi, a potem piechota zaczęła nacierać. I już po tym, jak byliśmy okopani, piechota zaczęła oczyszczać te wyżyny. Wybrałem dwa samochody, które miały najwięcej paliwa i przeciągnąłem wszystkie inne zbiorniki trochę dalej w bezpieczne miejsce. I już te dwa samochody pozostały na okładce mostu. Było około 17:00. Następnie Jewhen Panczenko zbliżył się ze swoimi ludźmi, aby zdobyć przyczółek na mostach, podjął obronę i zabezpieczył wyjście brygady. Tam podeszli spadochroniarze z 80. brygady i wsparli go, ponieważ sam Jewgen pozostał na moście — bez piechoty. Kiedy minęliśmy te dwa mosty, cywile zaczęli bardzo aktywnie wychodzić. Ludzie kierowali się zarówno z Oleszoka, jak iz Chersonia na obwodnicę w kierunku Mikołajowa. Chcę wrócić do Żelaznego Portu. Najbardziej pamiętam ten pierwszy dzień wielkiej inwazji. Już kolejne dni — 26-27-28 lutego — nie są już tak dobrze trzymane w głowie. A 24 wydaje się mijać na naszych oczach każdego dnia. Teraz chcę pojechać do Chersonia własnym czołgiem, przejechać tą samą trasą, którą pojechałem pierwszego dnia. Idź w kierunku Żelaznego Portu, gdzie byliśmy. Kiedy tam pojechaliśmy (w Żelaznym Porcie przed inwazją na pełną skalę — przyp. red.), zostaliśmy ciepło przyjęci przez miejscową ludność. Przynieśli wszystko, co niezbędne do codziennego życia, po prostu przyszli porozmawiać, odwiedzili przedszkole. Chcę tylko tam wrócić i chronić tych obywateli, którzy tam są, aby byli bezpieczni (Port Zaliznyi, podobnie jak Chersoń, jest pod okupacją — przyp. red.). Dla mnie ci ludzie są jak krewni, pomogli nam. A w chwili, gdy wydali rozkaz wycofania się (rano 24 lutego — przyp. red.), było mi najciężej. Ze względu na to, że zbliżyłem się do tych ludzi, polubiłem ich, gdyby była okazja, żeby im teraz coś przekazać, kazałbym im czekać na nas. Na pewno tam wrócimy.»

От admin